wtorek, 6 października 2015

Rozdział 6

"Mówią, że dobre rzeczy zabiera czas
Ale naprawdę wspaniałe rzeczy dzieją się w mgnieniu oka
Myślę, że szansa spotkania kogoś takiego jak ty była milion do jednego
Nie mogę w to uwierzyć
Jesteś jednym na milion" ~ Hannah Montana - One In A Million


Nim się obejrzeliśmy, był już środek października. Od samego rana byłam uśmiechnięta i zadowolona. Znowu był piątek - to po pierwsze. I po drugie, dowiedziałam się, że mój brat dzisiaj przyjeżdża. Stęskniłam się za nim. Studiuje na drugim końcu Los Angeles i nie mieszka już ze mną i rodzicami. Sama jak najszybciej chcę się wyprowadzić. Wracając do tematu, mojego dobrego humoru, Daniel ma teraz luźniejsze zajęcia więc postanowił w końcu do nas wpaść.
Studiuje prawo, tak jak chcieli tego rodzice. On sam też tego chciał, więc nie zadręczam się tym, że uległ im i poszedł na kierunek, który oni mu wybrali. Czasami mam wrażenie, jakbym nie była z tej rodziny. Podmienili mnie w szpitalu, albo mama zdradziła tatę (co jest absurdalne, bo zdradza go tylko z pracą, ale to działa w dwie strony). Jedyna w rodzinie, której pasją jest taniec i chce wiązać z tym przyszłość. Jednak później przypominam sobie, że mój brat też ma artystyczną duszę i razem z kumplami ze studiów, ma zespół. Słyszałam ich kilka razy na żywo i są naprawdę świetni. Jestem ich fanką numer jeden.
No i jest jeszcze ciocia Megan - siostra taty. Rzuciła studia, spakowała się, wsiadła w samochód i podróżuje po całym kraju. Zatrzymuje się na jakiś czas w różnych miejscach, by złapać jakąś dorywczą pracę i zarobić pieniądze na dalszą drogę. Nie przejmuje się jutrem, po prostu jedzie przed siebie przeżywając przygodę życia. Uwielbiam ją. Świetnie się z nią dogaduję, ale rodzice, a szczególnie tato, nie są z tego zadowoleni. Twierdzi, że ma na mnie zły wpływ i to przez nią wpadłam na taki absurdalny pomysł jak taniec. Kontaktujemy się, ale tylko parę osób o tym wie.
- Czemu jesteś taka rozanielona? Zdążyłaś już zniszczyć dzień Faith? - zapytał Justin, gdy siedziałam na jego ławce w klasie, gdy czekaliśmy na nauczyciela - Dziewczyno, jest dopiero ósma rano, mogłaś dać jej jakąś godzinę spokoju - oparł się o krzesło, patrząc na mnie.
- Jeszcze nie zniszczyłam jej dnia - zaśmiałam się.
- Jeszcze - powtórzył.
- Mniejsza z tym - machnęłam ręką - Mój brat dzisiaj przyjeżdża - uśmiechnęłam się szeroko i klasnęłam jak mała dziewczynka.
- Czyli jeśli go poznam mam się spodziewać pogadanki pod tytułem "Skrzywdź ją, ja skrzywdzę ciebie"? - podniósł brew do góry, wystukując jakiś rytm palcami na kolanie.
- Coś w ten deseń - posłałam mu pocieszający uśmiech - Nie będzie tak źle, gdy dotrze do niego, że nie jesteś zainteresowany mną w ten sposób - wzruszyłam ramionami i zeskoczyłam z ławki, widząc, iż nauczyciel jest już w klasie.
- Tylko ty tak uważasz - usłyszałam jego cichy głos.
Odwróciłam się w jego stronę i skrzywiłam głowę w bok.
- Mówiłeś coś?
- Co? - zmarszczył brwi - Nie, musiałaś się przesłyszeć. Albo to był ktoś inny - uśmiechnął się do mnie, ale wyglądało to na wymuszony uśmiech.
Mimo wszystko odwzajemniłam jego gest i usiadłam w swojej ławce. Nie myślałam więcej o tym, czy coś powiedział czy nie. Uwierzyłam mu, bo po co miałby kłamać. Jak dla mnie, w tej chwili nie miało to większego sensu.
Przez jeden moment skupiłam swoją uwagę na nauczycielu od historii, który zaczął opowiadać o jakiejś wojnie, przez co od razu się wyłączyłam. Nie lubiłam tego przedmiotu i w ogóle mnie nie interesował. Tak wiem, moi rodacy w przeszłości dokonali wielkich rzeczy, jestem dumna, ale te wszystkie daty nie chciały wchodzić mi do głowy. Mimo to z historii miałam dobre stopnie. Nie ważne, że to czego się nauczyłam za chwilę zapominałam.

***

Po szkole, razem z Justin'em wracaliśmy do domu moim samochodem. Tydzień jeździłam ja swoim, a tydzień on. Zmienialiśmy się, żeby było sprawiedliwie. Teraz wypadła moja kolej.
Zatrzymałam się na podjeździe, przed moim domem i wysiedliśmy z pojazdu. Uśmiechnęłam się, gdy obok było zajęte miejsce przez auto Daniel'a. Pożegnałam się z Justin'em cmoknięciem w policzek i ruszyłam do drzwi, by już po chwili przywitać się ze starszym bratem.
- Lu, czekaj - zatrzymał mnie głos Justin'a.
Odwróciłam się i podeszłam do niego. Stał z lekko spuszczoną głową, bawiąc się jakimś kamyczkiem i dłonią pocierając swój kark. Był lekko poddenerwowany. Uśmiechnęłam się do niego, pokazując, że może mówić.
- Nie będzie mnie przez weekend - mruknął patrząc mi w oczy.
- Och - westchnęłam, a mój uśmiech automatycznie znikł - Czemu?
- Muszę wrócić do San Diego.
- Coś się stało? - zapytałam marszcząc brwi.
- Muszę załatwić pewną sprawę i przy okazji mam spotkać się z tatą - wymusił uśmiech.
Z tego co opowiadał zawsze miał dobre kontakty z ojcem, ale teraz nie był jakoś bardzo zadowolony z tego, iż musi tam wracać. Nie chciałam być wścibska i wypytywać o wszystko, więc nie zadawałam mu pytań, które mógłby nie być dla niego wygodne.
- Kiedy wyjeżdżasz? - poprawiłam torbę na ramieniu.
- Dzisiaj wieczorem - skrzywił się, a ja wydęłam wargi.
- I co ja bez ciebie zrobię, przez ten czas? - westchnęłam głośno.
- Zginiesz - przyciągnął mnie do siebie i zaśmiał się cicho, a ja razem z nim. Objęłam go rękami wokół szyi, a on mnie wokół talii - Wracam w niedzielę, postaram się być przed dziewiętnastą - ścisnął mnie, nadal trzymając w swoim objęciach.
- Okej - mruknęłam, kładąc głowę na jego ramieniu i zaciągając się jego perfumami, które swoją drogą były boskie.
Nie wiem ile tkwiliśmy w tej pozycji, ale nie przeszkadzało mi to. Mogłabym tak stać i stać. Nie czułam upływającego czasu. Po prostu żegnaliśmy się. Pierwszy raz rozstaniemy się na tak długo. Zawsze wolny czas spędzaliśmy razem.
- Będziesz tęskniła? - usłyszałam szept Justin'a.
- Ani trochę - odpowiedziałam, bardziej wtulając się w chłopaka.
- Ja też - odparł, całując moje włosy.
Jak to praktycznie zawsze bywa, coś - a w tym przypadku ktoś - musiał przerwać nam, nasze pożegnanie. Tym kimś był mój brat.
- Lucia! - wzdrygnęłam się w ramionach Justina, gdy usłyszałam jego głos. Nie był zadowolony.
oh, świetnie.
On nigdy nie był zadowolony, gdy wokół mnie pojawiał się jakiś chłopak. Dominica nie lubił, ale akceptował. Odetchnął z ulgą, gdy z nim zerwałam. Tak było z każdym. Jeśli jakiegoś polubi to będzie wielki sukces.
Podszedł do nas i odciągnął mnie do szatyna, który niechętnie mnie wypuścił. Daniel schował mnie za swoimi plecami, jakby to miało w czymś mu pomóc. Gdy chciałam podejść bliżej, zatrzymał mnie swoją ręką. Wywróciłam oczami na jego zachowanie.
- Kim jesteś? - splunął w kierunku szatyna. Włączył mu się instynkt nadopiekuńczego brata.
- Daniel! - wrzasnęłam mu do ucha przez co się skrzywił i niechcący pozwolił wyjść zza jego pleców - To mój przyjaciel - zaakcentowałam dwa ostanie słowa, by mój brat dobrze je zrozumiał.
- Przyjaciel? - zapytał Daniel.
- Tak - westchnęłam.
Zaczął mu się przyglądać, marszcząc przy tym brwi. Stanęłam obok Justin'a, obserwując brata i starając się rozszyfrować jak się teraz zachowa.
- Cóż, skoro tak - podrapał się po głowie - Jestem Daniel - podał dłoń szatynowi, którą natychmiast uścisnął.
- A ja Justin.
- I ja jestem szczęśliwa, że nie polała się krew - dodałam, patrząc raz na szatyna, a raz na brata.
- Niby dlaczego miałoby się to stać? - zapytał Daniel, na co parsknęłam śmiechem.
Mój brat na szczęście wyluzował i zaprosił Justin'a do środka. Jestem pewna, że teraz, gdy ja się przebieram w coś wygodniejszego, Daniel przesłuchuje szatyna. Może i uspokoił się, gdy usłyszał, że jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale to nie zmienia faktu,  że nic nie powstrzyma go przed zadaniem Justinowi serii podstawowych pytań. Dzięki Bogu nie ma tu Scott'a, który też przepytywałby chłopaka. Co za dużo to nie zdrowo. Na początek Daniel, a później będzie Scott, gdy pozna już Justin'a.
Gdyby zależałoby to ode mnie to oszczędziłabym tego Bieberowi i każdemu innemu chłopakowi. To tak jakbym ja bawiła się w złego glinę i przesłuchiwała dziewczynę Daniel'a czy Scott'a. Żaden z nich nie byłby zadowolony i zrobiłby prawie wszystko, tylko żeby mnie powstrzymać. Niestety ja nie mogę zrobić nic. Próby przekupstwa, krzyki i kłótnie nic nie działają. Z resztą nie tak trudno jest, przerzucić mnie przez ramię, przenieść do innego pokoju i zamknąć w nim, by im nie przeszkadzać.
Odświeżona i przebrana weszłam do salonu, zastając tam chłopaków pijących sok i oglądających jakiś mecz, który gorąco komentują.
Postanowiłam się wycofać i nie przeszkadzać im w zaprzyjaźnianiu się. Wielkie brawa dla Justin'a. Daniel go polubił. Gdyby tak nie było, zaraz po przesłuchaniu, brat zawołałby mnie, żebym zajęła się gościem.
Weszłam do kuchni i otworzyłam lodówkę wyciągając z niej wszystkie potrzebne składniki do zrobienia naleśników. Nie byłam genialną kucharką, ale bardzo lubiłam naleśniki dlatego wiedziałam jak je zrobić.
Włączyłam muzykę w moim telefonie wybierając pierwszą lepszą piosenkę. Padło na Faydee z piosenką Mistakes, którą uwielbiałam.
Gdy miałam gotowe ciasto, nalałam trochę na rozgrzaną patelnię. W między czasie wyjęłam nutellę, talerze i sztućce. Po chwili na jednym z talerzy widniał pokaźny stos placków.
Złapałam patelnię chcąc włożyć ją do zlewu, niestety wypadła mi z ręki, gdy tylko się poparzyłam. Po usłyszeniu hałasu, Justin jakby zmaterializował się obok, a po chwili dołączył do niego Daniel. Ten drugi podniósł patelnię i odłożył ją z dala ode mnie. Szatyn złapał mnie za rękę i podszedł ze mną do zlewu, wciągając ją pod zimną wodę.
- Nic mi nie jest - mruknęłam.
- Poparzyłaś się - burknął Justin, wciąż trzymając nasze dłonie pod strumieniem wody.
- Jest już okej, nie boli mnie - powiedziałam cicho, chcąc go trochę uspokoić.
- Na pewno? - zapytał, zakręcając wodę. Złapał ścierkę i zaczął wycierać moją dłoń, bardzo delikatnie obchodząc się z podrażnionym miejscem.
- Tak - uśmiechnęłam się, widząc jego zmartwioną minę.
Późnej wziął maść na oparzenia z szuflady, którą wskazał mu Daniel i posmarował zaczerwienione miejsce. Odwróciliśmy się w stronę mojego brata, a on przyglądał nam się z dziwną miną. O czym myślał?
- Skoro już tu jesteście, to pomóżcie mi i zabierzcie to do salonu - wskazałam ręką na blat, gdzie znajdował się nasz obiad.
Pracą podzielili się tak, że mi nie pozostało nic innego jak tylko pójść za nimi do pokoju i zjeść z nimi przygotowany przeze mnie posiłek. Ucieszyłam się, gdy naleśniki im zasmakowały i chcieli więcej, ale zabronili mi zbliżać się do patelni jak dziecku.
Posprzątali jeszcze po obiedzie, umyli naczynia, wytarli je i schowali do odpowiednich szafek. Pomijając fakt, że musiałam mówić im co, gdzie powinno leżeć - byłam pod wrażeniem.

------------------------------------------------------------------------------------------------- 

Ewww, nie podoba mi się.
Rozdział miał być jutro, ale jestem - znowu - chora. Jutro wracam do szkoły i wątpię bym miała czas dodać. W domu jestem dopiero 16:30 soooooo... tak trochę słabo.
Powinnam coś napisać, bo od wakacji nie ruszyłam z tym ff i nie napisałam nic nowego, więc wypadałoby coś naskrobać. 
Za jakiekolwiek błędy przepraszam.
Do niedzieli, trzymajcie się xx

3 komentarze: