poniedziałek, 21 września 2015

Rozdział 2

"Uciekinierzy, jesteśmy dawno zagubionymi dzieciakami,
Biegnącymi na kraniec świata"
~ 5 Seconds of Summer - Safety Pin


Lekcje minęły dość szybko. Kilka z nich miałam z Justin'em. Lunch również spędziłam w jego towarzystwie. Pewnie po wysłuchaniu tych historii o hierarchii stolików, uznał, iż mój będzie najlepszy. Nie narzekałam, przynajmniej nie siedziałam sama, a wiedziałam, że teraz będę skazana na samotność.
Choć szczerze samotność nie jest taka zła. Każdy z nas jej czasami potrzebuje. Potrzebuje zostać sam na sam ze sobą. Popłakać w poduszkę, krzyczeć ze złości czy śmiać się z byle powodu. Przychodzi czas, że powinniśmy się zatrzymać i pomyśleć nad wszystkim dookoła. Wyciągnąć nauki z popełnionych przez nas błędów w przeszłości i wykorzystać je w przyszłości. Zastanowić się nad celem naszego życia. Nad tym co chcemy robić, z kim i gdzie. Czasami możemy dojść do naprawdę śmiesznych wniosków. To co jeszcze przed chwilą miało dla nas sens i było ważne już takie nie jest. Musimy znaleźć coś co daje nam radość i mocno się tego trzymać.
- Hej! - usłyszałam koło ucha.
Na ramionach poczułam lekki uścisk. Przyłożyłam rękę do klatki piersiowej, w miejsce, gdzie moje serce biło w przyśpieszonym tempie. Wzięłam kilka głębszych wdechów i odwróciłam się w stronę chłopaka.
- Czy ty jesteś normalny?! - krzyknęłam i uderzyłam Justin'a w tors.
- Nie - odparł z głupkowatym uśmiechem, po czym zajął miejsce obok mnie na ławce - Gdzie byłaś po lekcjach? Szukałem cię - usiadłam wygodniej, wystawiając twarz ku promieniom słonecznym.
- Musiałam coś załatwić i chciałam zrobić to jak najszybciej - wymamrotałam - Co tutaj robisz? -  zadałam mu pytanie.
- Zwiedzam okolicę - wzruszył ramionami - A ty?
- Jestem na spacerze z psem.
- A gdzie pies?
- Jest... - zawahałam się - Gdzieś tutaj - wstałam i zaczęłam rozglądać się za moją zgubą - Tak sądzę - mruknęłam bardziej do siebie niż do niego - Rambo! - zaczęłam nawoływać psa.
- Serio? Rambo? - parsknął Justin.
- Nie czepiaj się. Nie ja to wymyśliłam, a zamiast się śmiać mógłbyś mi pomóc - pociągnęłam go w górę, za rękę.
Szatyn zaczął pomagać mi w przywołaniu psa. Niektórzy ludzie patrzyli na nas jak na idiotów, gdy na zmianę krzyczeliśmy "Rambo".
Okej, wiem, że mój pupil ma na imię jak ten wojownik, ale to nie wymyśliłam mu to imię. Nazwał go tak mój brat Daniel, kiedy przez jakiś czas miał zajawkę na filmy z tej serii. Inna bajka, że później mu się znudziły i stwierdził, że to był głupi pomysł. Jednak muszę przyznać, że to dość oryginalne imię dla psa.
W końcu zauważyłam brązową kulkę z czarnymi i białymi łatkami, biegnącą w naszą stronę. Ktoś mógłby się spodziewać, że z takim imieniem, pies będzie duży i groźny. Prawda była taka, że nie sięgał mi nawet do kolan i był najsłodszym zwierzęciem jakiego widziałam. Po minie Justina stwierdziłam, iż on też tak sądził. Cóż, niespodzianka!
Zapięłam Rambo smycz do obroży i ruszyliśmy w stronę wyjścia z parku. Mijaliśmy matki z wózkami i piszczące dzieci umazane lodami z pobliskiej budki.
Były takie beztroskie. Bez żadnych problemów. O nic nie musiały się martwić. Dla nich najważniejsza była zabawa. Czasami chciałabym wrócić do czasów, gdy mój świat kręcił się wokół lalek. Często znajdywałam je bez kończyn, które pozbawił je mój brat. Obrażałam się wtedy na niego, ale szybko je naprawiał i znowu byłam zadowolona, iż mogłam wrócić do zabawy.
Chciałabym wrócić do świata lalek, słodkich różowych ubrań i marzeniem o byciu księżniczką. Chyba każda dziewczynka chciała nią być i znaleźć księcia, który ją uratuje, będzie ją chronił, kochał i sprawi, że będzie bezpieczna. Dopiero z czasem zrozumie, że oni nie istnieją i zderzy się z okrutną rzeczywistością. W końcu zda sobie sprawę, że książę to tak na prawdę dupek bez uczuć.
Trwaliśmy w niezręcznej ciszy. Zastanawiałam się jakie pytanie mu zadać. Nie chciałam wypalić z czymś przez co byłoby jeszcze bardziej niezręcznie. Nie zamierzałam też bombardować go serią pytań i wyjść na ciekawską, bo taka nie jestem. Okej, może odrobinkę, ale kto nie jest?
Nie ma osoby, która ma wszystko w dupie, a jeśli tak jest to gra, ukrywając prawdziwego siebie. Szczerze? Nie dziwię się. W dzisiejszym świecie, trudno jest być sobą. Na każdym kroku spotykasz ludzi, którzy będą cię oceniać i krytykować. Ludzi, którzy nie będą akceptować twoich wyborów. Pytanie tylko, co im do tego? To twoje życie, które jest zbyt krótkie, by przejmować się opinią innych. Żyj jak chcesz. Ciesz się z tego co daje ci radość. Kochaj tych, którzy na to zasługują. Ale prawda jest taka, że trzeba mieć wielką odwagę, by pomimo wszystko być sobą. By nie zagubić się pośród tej szarości, fałszu i kłamstw.
- Jak ci się tutaj podoba? - odważyłam się przerwać w końcu tą ciszę.
- Jest fajnie. Spokojnie - wzruszył ramionami.
- Nie będzie tak spokojnie, gdy zobaczysz mnie i Faith w akcji - zaśmiałam się.
- To raczej będzie zabawne - trącił mnie lekko łokciem.
- Racja - przytaknęłam - Ale już tak nie będzie, gdy zaczniesz mnie od niej odciągać.
To niewykluczone, a raczej bardzo prawdopodobne.
- Współczuję tej biednej dziewczynie - mruknął pod nosem.
- Ej! - pisnęłam - Nie jestem straszna! - pacnęłam go wolną ręką w ramię - Po prostu się bronię. Ona zawsze wszystko zaczyna - zatrzymałam się i przykucnęłam przy Rambo, odpinając smycz, by mógł pobiec swobodnie. Byliśmy blisko mojego domu, więc zaczął się wyrywać - Nie odbiłam jej tego chłopaka - sapnęłam - To nie moja wina, że jestem piękna, wspaniała i olśniewająca, a chłopaki lecą na mnie jak pszczoły do miodu - przerzuciłam włosy do tyłu, idąc chodem modelki.
Wcale tak nie uważałam. Nie jestem piękna. I wspaniała. I olśniewająca. I chłopaki na mnie nie lecą.
- Jesteś brzydka i beznadziejna - odparł Justin w odpowiedzi na moje przechwałki.
- Justin'ie Bieber! - odwróciliśmy głowy w lewą stronę, gdy usłyszeliśmy srogi głos dochodzący z tamtej strony.
- Mamo, ale ja żartowałem. Wcale tak nie uważam - szatyn odpowiedział automatycznie.
- Cóż... W takim razie masz szczęście - kobieta uśmiechnęła się ciepło - Przedstawisz mnie?
- Mamo to Lucia, Lucia to moja mama.
- Miło mi panią poznać - zwróciłam się do mamy Justin'a, ściskając jej wyciągniętą rękę.
- Mówi mi Renee, dobrze? - pokiwałam głową zgadzając się na jej propozycję, choć to może być nieco niezręczne i mogę się zapominać - A więc ty jesteś Lucia. Justin opowiadał mi o tobie. Miał rację, że jesteś śliczna - zagryzłam wargę, żeby się nie uśmiechnąć. Pochyliłam głowę w dół próbując ukryć zaróżowiałe policzki.
- Mamo - jęknął Justin.
- Och... Miałam tego nie mówić? - kątem oka zerknęłam, że chłopak kiwa głową na tak - Okej, przepraszam - zaśmiała się - Może przyjdziesz do nas w piątek na kolacje? - zwróciła się do mnie - W ramach podziękowań, za pomoc Justin'owi.
- Z chęcią - przyjęłam zaproszenie i uśmiechnęłam się lekko.
- Twoi rodzice też mogą wpaść - dodała Renee, a kąciki moich ust zaczęły opadać w dół.
- Wątpię, żeby się pojawili - skrzywiłam się trochę.
Nie lubiłam rozmawiać o swoich rodzicach. Mama była chirurgiem, która spędzała więcej czasu w szpitalu niż we własnym domu, a tata odnoszącym wielkie sukcesy prawnikiem, ze swoją własną kancelarią. Jeśli nie siedział w swoim biurze to w gabinecie w domu, nad stertą papierów. Wiem, że w ten sposób chcieli zapewnić mi i bratu wszystko co najlepsze, żeby niczego nam nie zabrakło. Nie zauważają jednak tego, że brakuje mi ich teraz. I już nie zdążą nadrobić tego straconego czasu. Niestety.
- Przyjdź o siedemnastej trzydzieści, w porządku? - pokiwałam twierdząco głową - Bardzo miło było mi cię poznać Lucio.
- Mnie również - odparłam - Do widzenia.
- Justin, odprowadź koleżankę - zarządziła jego mama, a ja stłumiłam śmiech widząc zażenowaną minę chłopaka.
- Umm... Nie trzeba. Mieszkam obok - wskazałam ręką na budynek.
- Trzeba, trzeba - upierała się jego mama.
- Chodź, bo i tak nie wygrasz - Justin pokręcił głową z porażką, a ja się zaśmiałam - Przepraszam za moją mamę - mruknął cicho - Jest...
- Jest świetna. Już ją lubię - przerwałam mu - Poza tym, dzięki niej wiem, że uważasz, iż jestem śliczna - dałam mu kuksańca w bok.
- Śmiej się, śmiej, ale będzie chciała nas zeswatać. Jak wrócę do domu, da mi wykład na temat tego, jak pięknie razem wyglądamy - westchnął ciężko.
- To będzie straszne - udałam przerażenie - Od razu mówię, że ciężko jest zostać moim chłopakiem - Justin posłał mi pytające spojrzenie - Mam nadopiekuńczego brata i kuzyna.
Z jednej strony to fajnie, bo żaden dupek się do mnie nie zbliży, ale często Scott i Daniel przesadzają. Najchętniej zamknęliby mnie w klasztorze do trzydziestki z pasem cnoty. Nie raz spotkała mnie sytuacja, że flirtowałam z jakimś chłopakiem, a nagle pojawiał się Scott czy Daniel, zwracając się do mnie "misiu" bądź "słońce" i udając mojego chłopaka. Takich dwóch, zabić to za mało.
- Cóż, dziękuję za odprowadzenie - powiedziałam, gdy zatrzymaliśmy się przed moim domem - Tylko proszę, przypominaj mi codziennie o tej kolacji, bo mogę zapomnieć - uprzedziłam.
- Nie ma sprawy - wzruszył ramionami - Do jutra.
- Pa - pożegnałam się. Justin odwrócił się i zaczął iść do swojego domu - I powodzenia z mamą! - krzyknęłam za nim.
- Dzięki! - odkrzyknął bez odwracania się.
Zaśmiałam się pod nosem i odwróciłam na pięcie. Zawołałam psa i weszliśmy razem do domu. Zostawiłam smycz na komodzie, a pies pobiegł do swojego koszyka. Zamknęłam drzwi i ściągnęłam buty. Związałam włosy gumką, którą miałam na nadgarstku. Poszłam do salonu i włączyłam telewizor, wybierając jakiś kanał muzyczny. Leciała właśnie Tinashe i SchoolBoy Q z piosenką 2 On. Dałam głośniej, ponieważ uwielbiałam tą piosenkę. Ruszyłam do kuchni w celu zrobienia sobie jakiś kanapek, bo umierałam z głodu. Wyciągałam potrzebne składniki czyli chleb i nutella, tańcząc przy tym do piosenki. To jest to co kocham.

----------------------------------------------------------------------------------------------------
N U D Y




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz