"Przyjaźń łączy nas z tymi z którymi, znajdujemy wspólny język.
Ale prawdziwa przyjaźń to akceptacja tego co nas różni."
Ale prawdziwa przyjaźń to akceptacja tego co nas różni."
Dni mijały.
Ze środy stał się czwartek, a z czwartku piątek.
Większość swojego wolnego czasu spędzałam z Justin'em. Szybko złapaliśmy ze sobą dobry kontakt. Oprowadzałam go po mieście, pokazując różne fajne miejsca. Chodził ze mną na spacery z psem. Słuchał moich żali na temat tego, iż główna para fanfiction się rozstała, a następnie pocieszał, że wszystko się ułoży.
Naszym rytułałem stało się siedzenie wieczorami na środku drogi i patrzenie w gwiazdy. No i uciekanie przed nadjeżdżającymi samochodami, których w sumie było mało. Wybraliśmy spokojną ulicę.
Codziennie o dziewiętnastej wychodziłam z domu i szłam w to miejsce. Sama. Justin zawsze już tam był i czekał na mnie. Nogi miał wyprostowane przed sobą, z tyłu podbierał się rękoma, a głowę miał zadartą do góry. Gdy słyszał, że się zbliżam uśmiechał się lekko, mówiąc zwykłe "Cześć Lu" i klepał miejsce obok siebie.
Zdrabniał moje imię. Jest pierwszą osobą, która to robi. Szczerze sama nie miałam pojęcia jak można je zdrobnić. Każdy po prostu mówił do mnie "Lucia". To krótkie imię i nikt nigdy nie skracał go.
Poznawaliśmy siebie nawzajem. Opowiadaliśmy o naszych najbardziej żenujących momentach, o pierwszym zauroczeniu, o pierwszym złamanym sercu, o najszczęśliwszych chwilach, o rodzinie i przyjaciołach, o marzeniach. Co lubimy jeść a czego nie, za kim tęsknimy, jakiej muzyki słuchamy, czego nie lubimy w ludziach. Wiedzieliśmy jaki jest nasz ulubiony kolor, książka, film.
Znaliśmy się pięć dni, ale jak na ten krótki czas wiedzieliśmy o sobie bardzo wiele. To dziwne. Nie lubię o sobie opowiadać ani o swoich uczuciach. Zawsze staram się zmienić temat tak, by uniknąć rozmowy o mnie. Jednak z Justin'em było inaczej. Otworzyłam się przed nim i rozmawiałam z nim tak jakbyśmy znali się od lat. Gdy mu o tym powiedziałam, odparł tylko, że jest wspaniały i działa na ludzi odurzająco.
Dla wielu ludzi przyjaźń damsko-męska nie istnieje, bo kończy się zakochaniem, którejś ze stron. Ja jednak zaprzyjaźniłam się z nim. Wiele osób nie potrafi tego zrozumieć. Na przykład Ana.
Pewnego dnia rozmawiałam z nią przez telefon i opowiedziałam jej o nim. Od razu zaczęła fangirlować, wymyślając dla nas połączone imię i snuć wizje naszego idealnego związku. Pół godziny tłumaczyłam jej, że to tylko przyjaciel, ale do niej i tak to nie dotarło. Jak grochem o ścianę.
Kolejnym przykładem są ludzie w szkole.
Ktoś puścił plotkę, że jesteśmy razem i tak zaczęło się bycie pod odstrzałem setki spojrzeń i pytań. Nikt nie wierzył w nasze zaprzeczenia. Dziewczyny były zazdrosne, co Justina bardzo cieszyło. Sam stwierdził, że chłopaki chcą go zabić, a Dom znajduje się na pierwszym miejscu tej listy. Wiedziałam, że Mabley nie przyjmie tej plotki spokojnie. Sprawę pogarszało to, że za każdym razem, gdy gdzieś mnie zapraszał, odmawiałam mu. Liczyłam na to, że w końcu sobie odpuści. On jednak był zawzięty i nie dawał za wygarnął. Miałam nadzieję, że nie będę musiała z nim rozmawiać na ten temat i pozostawić naszą znajomość na niezręcznym "hej" na korytarzu, ale chyba nie mam wyboru. Postawię przed nim sprawę jasno.
Plotki o mnie i Justin'ie jako parze były idiotycznie, ponieważ znamy się tylko pięć dni, a nie jestem dziewczyną, która rzuca się na chłopaka po tak krótkim czasie znajomości. Cóż, ja to wiem, Justin to wie, ale społeczeństwo nie.
Faith była ciekawym zjawiskiem do obserwacji. Wcześniej też nim była, ale teraz tym bardziej. Zielenieje z zazdrości za każdym razem, gdy widzi mnie i szatyna razem. To naprawdę zabawne. Upatrzyła go sobie, ale jej wróg, czyli ja sprzątnął jej go z przed nosa. Mówię tu o czysto przyjacielskim podłożu, ale do nikogo to nie dociera. Okazała już swoją zazdrość, ale nie wyszła na tym dobrze.
Ze środy stał się czwartek, a z czwartku piątek.
Większość swojego wolnego czasu spędzałam z Justin'em. Szybko złapaliśmy ze sobą dobry kontakt. Oprowadzałam go po mieście, pokazując różne fajne miejsca. Chodził ze mną na spacery z psem. Słuchał moich żali na temat tego, iż główna para fanfiction się rozstała, a następnie pocieszał, że wszystko się ułoży.
Naszym rytułałem stało się siedzenie wieczorami na środku drogi i patrzenie w gwiazdy. No i uciekanie przed nadjeżdżającymi samochodami, których w sumie było mało. Wybraliśmy spokojną ulicę.
Codziennie o dziewiętnastej wychodziłam z domu i szłam w to miejsce. Sama. Justin zawsze już tam był i czekał na mnie. Nogi miał wyprostowane przed sobą, z tyłu podbierał się rękoma, a głowę miał zadartą do góry. Gdy słyszał, że się zbliżam uśmiechał się lekko, mówiąc zwykłe "Cześć Lu" i klepał miejsce obok siebie.
Zdrabniał moje imię. Jest pierwszą osobą, która to robi. Szczerze sama nie miałam pojęcia jak można je zdrobnić. Każdy po prostu mówił do mnie "Lucia". To krótkie imię i nikt nigdy nie skracał go.
Poznawaliśmy siebie nawzajem. Opowiadaliśmy o naszych najbardziej żenujących momentach, o pierwszym zauroczeniu, o pierwszym złamanym sercu, o najszczęśliwszych chwilach, o rodzinie i przyjaciołach, o marzeniach. Co lubimy jeść a czego nie, za kim tęsknimy, jakiej muzyki słuchamy, czego nie lubimy w ludziach. Wiedzieliśmy jaki jest nasz ulubiony kolor, książka, film.
Znaliśmy się pięć dni, ale jak na ten krótki czas wiedzieliśmy o sobie bardzo wiele. To dziwne. Nie lubię o sobie opowiadać ani o swoich uczuciach. Zawsze staram się zmienić temat tak, by uniknąć rozmowy o mnie. Jednak z Justin'em było inaczej. Otworzyłam się przed nim i rozmawiałam z nim tak jakbyśmy znali się od lat. Gdy mu o tym powiedziałam, odparł tylko, że jest wspaniały i działa na ludzi odurzająco.
Dla wielu ludzi przyjaźń damsko-męska nie istnieje, bo kończy się zakochaniem, którejś ze stron. Ja jednak zaprzyjaźniłam się z nim. Wiele osób nie potrafi tego zrozumieć. Na przykład Ana.
Pewnego dnia rozmawiałam z nią przez telefon i opowiedziałam jej o nim. Od razu zaczęła fangirlować, wymyślając dla nas połączone imię i snuć wizje naszego idealnego związku. Pół godziny tłumaczyłam jej, że to tylko przyjaciel, ale do niej i tak to nie dotarło. Jak grochem o ścianę.
Kolejnym przykładem są ludzie w szkole.
Ktoś puścił plotkę, że jesteśmy razem i tak zaczęło się bycie pod odstrzałem setki spojrzeń i pytań. Nikt nie wierzył w nasze zaprzeczenia. Dziewczyny były zazdrosne, co Justina bardzo cieszyło. Sam stwierdził, że chłopaki chcą go zabić, a Dom znajduje się na pierwszym miejscu tej listy. Wiedziałam, że Mabley nie przyjmie tej plotki spokojnie. Sprawę pogarszało to, że za każdym razem, gdy gdzieś mnie zapraszał, odmawiałam mu. Liczyłam na to, że w końcu sobie odpuści. On jednak był zawzięty i nie dawał za wygarnął. Miałam nadzieję, że nie będę musiała z nim rozmawiać na ten temat i pozostawić naszą znajomość na niezręcznym "hej" na korytarzu, ale chyba nie mam wyboru. Postawię przed nim sprawę jasno.
Plotki o mnie i Justin'ie jako parze były idiotycznie, ponieważ znamy się tylko pięć dni, a nie jestem dziewczyną, która rzuca się na chłopaka po tak krótkim czasie znajomości. Cóż, ja to wiem, Justin to wie, ale społeczeństwo nie.
Faith była ciekawym zjawiskiem do obserwacji. Wcześniej też nim była, ale teraz tym bardziej. Zielenieje z zazdrości za każdym razem, gdy widzi mnie i szatyna razem. To naprawdę zabawne. Upatrzyła go sobie, ale jej wróg, czyli ja sprzątnął jej go z przed nosa. Mówię tu o czysto przyjacielskim podłożu, ale do nikogo to nie dociera. Okazała już swoją zazdrość, ale nie wyszła na tym dobrze.
- Co zrobiłaś pustaku?! Mózg ci już kompletnie wywiało?! - krzyknęłam, gdy dziewczyna wylała na moją bluzkę czekoladowego szejka.
- Ups - powiedziała sztucznie i wzruszyła ramionami, podając pusty kubek jednej ze swojej "przyjaciółek".
- Twoje "ups" - powiedziałam tym samym tonem co ona - zamieni się w "auć", gdy pozbędę się twoich włosów idiotko - zrobiłam krok ku niej.
Automatycznie zrobiła krok w tył wpadając na swoją świtę. Ludzie zatrzymywali się, przechodząc obok nas i obserwowali sytuację. Jak na razie nie zapowiadało się na żadną interwencję, bo dzięki Bogu, Justin miał lekcje w drugiej części budynku.
- Wiesz brązowy to twój kolor - powiedziałam zbijając ją z tropu.
- Serio? - zmarszczyła brwi.
- Tak - kiwnęłam głową - Popatrz sama - podeszłam do niej i zmusiłam się do przytulenia jej.
Dzięki temu zostawiłam brązowe plamy po napoju na jej białej bluzce. Odsunęłam się od niej, gdy mocno ją objęłam, by pozostawić po sobie szejk.
Z ust uformowała wielkie "o" patrząc w dół na swoją górną część garderoby. Wyglądała gorzej niż ja.
- Zapłacisz mi za to suko - krzyknęła odrzucając włosy w tył.
- Mów dalej, ale to ty wyjdziesz na tym gorzej - prychnęłam - Popatrz na siebie. Nie mogłaś znieść, że Justin cię olał? Jak mi przykro - mruknęłam sarkastycznie - Nic co zrobisz mnie, nie zmieni jego zdania o tobie, a tylko pogrążasz samą siebie. I pamiętaj, że nie jestem jak większość dziewczyn z tej szkoły i nic ci nie zrobię. Oddam i to z podwójną siłą.
- Myślisz, że się ciebie boję? - parsknęła.
- Nie musisz, wystarczy, że Justin ma cię za dziwkę, tu boli cię bardziej - zaśmiałam się.
W ostatniej chwili złapałam jej rękę, gdy zamachnęła się by wymierzyć mi policzek. Wykręciłam ją do tyłu tak jak uczył mnie Daniel, gdy byłam młodsza.
- Już nie jest ci tak wesoło, co? - wyszeptałam jej do ucha.
- Lu! - dobrze wiedziałam do kogo należy ten głos.
Po chwili Justin złapał mnie za ramiona i uwolnił Faith od mojego uścisku. Zaczęła masować swój nadgarstek.
Zmierzyłam ją pogardliwym spojrzeniem, chcą do niej podejść, ale Justin skutecznie mnie od niej odciągnął. Dosłownie. Złapał mnie w talii i niosąc mnie tak przez korytarz, wyniósł na parking.
Po drodze nie obeszło się bez kazania na temat mojego temperamentu i nerwów, które powinnam trzymać na wodzy.
Ściągnął swoją bluzę, zostając w białym podkoszulku. Podał mi część swojej garderoby i wepchnął na tył swojego auta, bym mogła ściągnąć brudną bluzkę i ubrać jego o wiele za dużą bluzę. Sięgała mi do kolan, jednak była ciepła i nieźle pachniała.
Taaak, wyszłam z tego o wiele lepiej niż Faith, bo do końca dnia paradowała w zniszczonej bluzce, gdy ja mogłam jej posyłać uśmiech zwycięstwa z bluzie Justin'a.
Otwierałam właśnie szkolną szafkę, by zostawić w niej niepotrzebne książki, gdy wypadła z niej biała kartka złożona na pół. Podniosłam ją i rozejrzałam się na boki. Każdy był zajęty sobą. Rozłożyłam papier i zaczęłam czytać dobrze znane mi już pismo.
"Piątek 17:30. To już dzisiaj - kolacja z moją mamą, która będzie chciała nas zeswatać, pamiętasz? :)"
Przez ostatnie dni Justin przypominał mi o piątkowej kolacji, za co byłam mu wdzięczna. Cieszyłam się na tą kolację. Jego mama wydawała się być wspaniałą kobietą. Od razu ją polubiłam. Widać, że Justin ma z nią dobry kontakt.
- Cześć Lu - usłyszałam za swoimi plecami.
- Hej - przywitałam się z nim, gdy podszedł bliżej mnie i oparł się o szafkę obok - Dzięki za przypomnienie - uśmiechnął się, gdy pomachałam mu kartką, którą następnie włożyłam do tylnej kieszeni spodni - Nie wiem w co się ubrać - westchnęłam, zamykając szafkę.
- W to co chcesz - wzruszył ramionami.
- Facet - prychnęłam.
- Moja mama i tak cię uwielbia, więc nawet jeśli założysz worek po kartoflach uzna, że wyglądasz wspaniale - ponownie wzruszył ramionami - Z resztą ładnemu we wszystkim ładnie - dodał, gdy przemierzaliśmy korytarz, by dotrzeć do sali od języka angielskiego.
- Ugh... - jęknęłam, zastanawiając się co zrobić - Nie wiem czy coś znajdę - sapnęłam, w głowie przeglądając moją szafę.
- Ty już coś wybierzesz - odpowiedział szybko - I jestem pewny, że nie będziesz musiała jechać na zakupy, na których musiałbym ci towarzyszyć - otworzył przede mną drzwi do sali.
- Cwaniak - mruknęłam, gdy przechodziłam obok niego.
Usiadłam w wolnej ławce, a Justin zajął miejsce obok mnie. Większość lekcji mamy wspólnie i siedzieliśmy na nich razem. Jestem ciekawa kiedy jakiś nauczyciel wyśle nas do dyrektora za wspólne rozmowy i przeszkadzanie na lekcji. Wolałabym nie, ponieważ nadal pamięta numer z porodem i raczej szybko go nie zapomni. Nie żeby nie było czego.
Lekcje mijały dość szybko.
Angielski.
Biologia.
Historia.
Plastyka.
Fizyka.
Matematyka.
Wychowanie fizyczne.
Mimo wszystko miałam dość. Dziękowałam Bogu, że nie muszę dzisiaj jechać do studia, bo nie wiem jak dałabym radę tańczyć. Ten tydzień mnie wykończył, a to dopiero początek roku szkolnego. Życia. Wszystkiego.
Czasami chciałabym po prostu spakować plecak, zabrać oszczędności, wsiąść w autobus i zostawić to wszystko w tyle, za sobą. Uciec. Uwolnić się od wszystkiego. Nie przejmować się nikim ani niczym. Łapałabym dorywczą pracę, by mieć pieniądze na jedzenie, jakiś nocleg i dalszą podróż. To byłoby moje jedyne zmartwienie. Nie przejmowałabym się szkołą, ocenami ani tym co pomyślą rodzice. Robiłabym co chciała. Byłabym wolna. Nie żyłabym w klatce zwanej ograniczeniami. W teorii wygląda to fajnie, niestety w praktyce nie wyszłoby to tak jak zaplanowaliśmy.
Musimy nauczyć się dostrzegać pozytywy w tym co nas otacza. Czasami przychodzi nam to ciężko, ale musimy. Skupiając się na negatywach, nigdy nie spotka nas coś dobrego. Każdy z nas jest wojownikiem, więc musimy walczyć.
***
Stałam przed szafą dobrą godzinę patrząc na wszystko co się w niej znajduje. Od sukienek, po spodnie dresowe, jeansy i szorty. Różnego rodzaju koszule, bluzki i topy, a ja nadal nie wiedziałam w co się ubrać. Popatrzyłam w sufit prosząc o jakiś znak, interwencję Boga. Cokolwiek co pomoże dokonać mi wyboru. Niestety nie doczekałam się niczego.
Popatrzyłam na zegarek i z przerażeniem stwierdziłam, że mam jeszcze piętnaście. Złapałam czarne rurki, białą bokserkę i czarno-czerwoną koszulę w kratę. Zastanawiałam się nad moim ubiorem godzinę, a wystarczyło mi pięć sekund, gdy zobaczyłam godzinę. Brawo dla mnie.
Zdjęłam z siebie szlafrok i włożyłam wybrane rzeczy. Spięłam włosy w kok, by mi nie przeszkadzały. Na szczęście, wcześniej zrobiłam sobie delikatny makijaż. Poprawiłam bransoletkę na prawym nadgarstku, którą zawsze noszę i spojrzałam w lustro. Jest okej, mogło być przecież gorzej.
Wytarłam spocone dłonie w ręcznik. Nie wiem czym się tak stresuje. To zwykła kolacja z moim przyjacielem i jego mamą w ramach podziękować za pomoc Justinowi. Do cholery, to nie jakiś obiad z królową Anglii. Nie mam żadnych powodów żeby się denerwować. Justin mnie lubi. Jego mama też. Z resztą ze wzajemnością, a ja boję się sama konkretnie nie wiem z jakiego powodu.
Spokojnie Anderson. Wdech. Wydech. Wdech. Wydech. To nie teściowa, której chcesz się przypodobać i pokazać z jak najlepszej strony - mówiłam w myślach.
Mam ochotę się teraz uderzyć. Zachowuję się jak panikara, którą nie jestem i nie zamierzam być. Nie stresowałam się tak nawet na konkursach tanecznych, które były dla mnie bardzo ważne.
- Weź się w garść Lucia - szepnęłam do siebie.
Wzięłam głęboki wdech i wyszłam z łazienki gasząc światło. Sprawdziłam jeszcze godzinę i zeszłam schodami na dół. Ubrałam buty i jeszcze raz przejrzałam się w lusterku. W końcu wyszłam z domu zamykając za sobą drzwi, a klucze chowając do kwiatka.
Uwaga.
Nadchodzę.
---------------------------------------------------------------------------------------
Cześć i czołem!
Miałam drobne problemy z edycją, ale myślę, że jest okej.
Chciałam podziękować za wszystkie komentarze i głosy (głosy akurat na wattpadzie). Anyway, gdy je czytam jest mi baaaaardzo miło i nie spodziewałam się tego, ale zostałam mile zaskoczona. Jestem też bardzo zaskoczona wyświetleniami.
Rozdziały są krótkie, mogłabym je dodawać jeszcze w którymś dniu w tygodniu, ale jeszcze nie wiem. Wracam późno do domu (technikum ssie) a potrzeba na to troszkę czasu. Just saying.
Jeśli macie jakieś pytania piszcie do mnie na wattpadzie lub:
e-mail: zawszeinazawsze@wp.pl
twitter: @ZiNZinfo
Obserwujcie to konto, możecie pisać również pod hashtagiem #zinzff swoje opinie. Polecajcie to ff i do zobaczenia w niedzielę (lub gdzieś w tygodniu, who know?)
Za jakiekolwiek błędy przepraszam.
Dzięki xx
Obserwujcie to konto, możecie pisać również pod hashtagiem #zinzff swoje opinie. Polecajcie to ff i do zobaczenia w niedzielę (lub gdzieś w tygodniu, who know?)
Za jakiekolwiek błędy przepraszam.
Dzięki xx